“Zainspirowany" pismem o kuchni amerykańskiej, zrobiłem sobie słodko-ostry chłodnik arbuzowy. Wyszło nieźle, więc dla potomności:
Potrzebne rzeczy:
- arbuz
- bazylia
- suszone, posiekane, ostre papryczki
- kolendra
- imbir (świeży, nie w proszku)
- czosnek
- szalotka
- oliwa
- sól
- pieprz
Sposób przyrządzenia:
Pół filiżanki (w oryginale było “cups", robiłem na filiżanki do herbaty, wyszło ok) posiekanej szalotki.
Do tego dorzucamy łyżeczkę drobniutko pokrojonego imbiru, 2 posiekane ząbki czosnku, 1/4 łyżeczki ostrych papryczek (suszonych, pewnie można też użyć np. pieprzu kajeńskiego).
Całość wrzucamy na patelnię, z 2 łyżkami oliwy z oliwek.
Na średnim ogniu trzymamy aż się ładnie cebulka zeszkli, po czym odstawiamy na bok.
Z arbuza wycinami kawałkim, pozbawiamy nasion i wrzucamy do blendera. Łącznie potrzebujemy go około 8 filiżanek.
Po zmiksowaniu całość przelewamy do garnka – lub wyższej patelni, i mieszamy z wcześniej podgrzanym miksem cebulowo/imbirowo/czosnkowym.
Podgrzewamy (starając się nie zagotować), do czasu aż zgęstnieje odpowiednio. Wyłączamy ogień, dorzucamy soli i pieprzu i odstawiamy do wystygnięcia.
Po wystygnięciu dorzucamy po 2 łyżeczki świeżo posiekanej bazylii i kolendry, po czym podajemy i zjadamy.
Osobiście uważam, że na drugi dzień smakuje lepiej – jak to chłodnik.
postgres mnie WAL* ;P, ale to całkiem dobry post 🙂 (mniam) 🙂 dzięki!
@Bluszcz:
przetestowałeś już? czy tylko idea ci się spodobała?
Odnośnie idei, powiem wprost, kuchnia “Fusion” z tym kosmicznymi miksami nie jest dla mnie niczym imponującym, i w dodatku nie lubię kolendry, ale za to jestem w fazie fascynacji chłodnikami 😉 No i może warto rzucić stare uprzedzenia w diabły.
też nie lubie kolendry, ale tu jakos mi nie przeszkadza – zwłaszcza na drugi dzień.