na pewnym blogu znalazłem interesującą serię 3 artykułów.
cel całości – pokazać jak stać się bogatym. przy czym nie chodzi tu o bogactwo gates'a czy choćby kulczyka.
chodzi o bogactwo człowieka który nie musi pracować. może. ale nie musi. może robić co chce, gdzie chce, i jak chce i nie cierpi z tego powodu nędzy, problemów finansowych i takich tam.
część pierwsza jest jakby trochę off-topic – tyczy się tego, że czasem lepiej jest rzuć pracę niż pracować w miejscu gdzie czujesz się źle, poniżany czy jak szczur w wyścigu o dodatkowe 5 złotych.
część druga podaje listę 4 podstawowych błędów jakie robią ludzie, które to błędy nie pozwalają im dojść do “bogactwa" (zdefiniowanego jak powyżej). streszczając (ale warto przeczytać całość, ja daję same “nagłówki"):
- zdecydowanie się na dzieci zanim jest się zabezpieczonym finansowo
- pójście na uniwerek (college) od razu po liceum (high school)
- życie w/g nierealnych standardów – oglądanie i przywiązywanie nadmiernej wagi do tego co pokazują np. w mtv cribs czy innych tego typu programach (jak żyją bogaci i sławni)
- stagnacja
część trzecia daje 5 kroków jakie wykonał autor które pozwoliły mu być finansowo niezależnym, streszając:
- życie oszczędne (bardzo!) i przeznaczanie całej dodatkowej kasy na inwestycje
- inwestowanie tylko w rzeczy które cię interesują. akcje? rynek nieruchomości? metale szlachetne? rynek walutowy?
- kształcenie się i poznawanie ludzi związanych z branżą w której się inwestuje
- nie “reklamowanie" się, ile się zarobiło, wśród rodziny i znajomych
- niepozwalanie innym na przekonywanie się do popełniania błędnych (finansowo) decyzji.
nie zgadzam się ze wszystkim co napisał, ale jest w tym sporo racji. czy dla każdego – nie mnie osądzać, ale poczytać zdecydowanie warto.
TSD to autorka, nie autor.
Ja widzę jeden podstawowy, bardzo amerykański problem z tymi receptami na kasę – opierają się o granie na giełdzie (giełdach) czyli tzw daytrading.
Znaczy, oczywiście można z tego żyć, całkiem nieźle zresztą, ale to nie jest praca typu godzina na tydzień. Trzeba bardzo dobrze znać temat, i non stop śledzić co się dzieje na rynku i na świecie. Non stop, to znaczy 24/7. No i trzeba znać się na finansach. Bez tego się pompuje kasę w „inwestycje” w nadziei, że się kiedyś odkuje.
To właśnie niedzielni daytraderzy finansują hossy na giełdach z których żyją później zawodowcy (np fundusze inwestycyjne czy zawodowi gracze giełdowi), giełda jest grą o sumie zerowej. Ktoś musi włożyć, żeby ktoś mógł wyjąć.
Nie przemawia do mnie też odkładanie dobrobytu na później, ja jestem z tych co wolą Lavazzę teraz niż Blue Mountain za 10 lat. Jakiś znany ekonomista (niestety nie pamiętam nazwiska) powiedział „jak ktoś umiera bogaty to znaczy że jest głupi„. I w tym jest wielka mądrość.
Co do pozostałych rad, typu zmniejszyć cash burn, nie mieć dzieci [zbyt wcześnie] i nie poddawać się presji otoczenia to są to dobre rady.
Ale generalnie jeśli zarabiać $ to własnie po to, żeby wydawać jest z przytupem “pimp up your life”. Życie jest za krótkie żeby się przejmować, a plany długoterminowe nie mają wielkiego sensu. Tu oczywiście z autorki wyłazi protestantyzm amerykańskiej kultury w którym zamożność świadczy o łasce boga. A jeśli nie ma boga to co?
Parę tych rad jest przydatnych (sam coś takiego wdrożyłem spłacając post-dotcomowe długi), ale ideolo jest nieznośne.