kolejna słynna “sex-tape” i jak sobie z nią poradzić.

najpierw chwila wspomnień.

jakiś czas temu wypłynęła na światło dziennie kaseta z zapisanym seksem paris hilton i niejakiego ricka solomona.

powszechnie wiadomo (tzn. wiedzą ci którzy się zainteresowali), że taśma wypłynęła bo rick sprzedał ją jakiemuś producentowi porno.

fast-forward. czasu obecne.

gwiazda pop – britney spears, ostatnio rzuciła (w dosyć interesujący sposób, sms'em) swojego męża – kevina federline'a.

praktycznie natychmiast pojawiła się informacja o tym, że kevin ma w posiadaniu taśmę z nagraniem ich pożycia z czasu miesiąca miodowego. podobno do kevina już się odezwał jakiś producent porno, ale dał za mało.

natychmiast po tej informacji została opublikowana informacja “z obozu britney", że rozważa ona oddanie całkowicie za darmo cyfrowo zremasterowanej wersji tej taśmy. po prostu po to by kevin na tym nie zarobił.

nie wiem na ile poważnie britney faktycznie o tym myśli. mało mnie to boli. po obejrzeniu taśm z pamelą i paris doszedłem do wniosku, że te słynne sex-tapes są mocno przereklamowane, a ich hit polega jedynie na tym, że panie na nich są znane. bo nawet nie są przesadnie ładne.

to co mnie poruszyło w tej historii na tyle, że piszę o tym na tym blogu – jakby nie było mało plotkarskim do tej pory, jest fakt, że przez takich fiutów jak rick i kevin można się całkiem serio wstydzić być facetem. no bo oni niby są? czy może ja mam coś nie halo, że uważam ich zagrania za tak nisko poziomowe, że to już nie jest tylko dno, ale wręcz szambo 30 metrów poniżej?

znaki drogowe, ograniczenia. czy są potrzebne?

niektóre badania mówią, że 70% znaków drogowych jest ignorowane. z drugiej strony stawia sie ich miliony. czy koniecznie?

władze kilku miast w europie przeprowadzają test polegający na całkowitym usunięciu jakichkolwiek ograniczeń. zero znaków, świateł, pasów, nawet nie ma już rozróżnienia co jest jezdnią a co chodznikiem.

idea jaka jest za tym jest prosta – ludzie będą musieli bardziej uważać. patrzeć na innych. dzięki temu staną się życzliwsi.

na razie strefą wolną od znaków są małe miasteczka:

  • ejby w danii
  • ipswitch w anglii
  • ostende w belgii
  • makkinga w holandii

i jeszcze kilka innych.

utopia? może. ale działa. liczba wypadków od razu się zmniejszyła – i to znacznie. wynikami są zainteresowani amerykanie ale także przedstawiciele dużych miast w europie (w tym londynu!).

jak zarządzać programistami (foss, ale nie tylko).

it manager's journal dał mi kolejny artykuł który dowodzi tego, że jest to bardzo sensowne miejsce do przeczytania czegoś istotnego.

tym razem autor, bruce byfield, prezentuje 7 “hint'ów" dla osób zarządzających programistami. w swym tekście opiera się głównie na programistach foss, ale w/g mnie działa to niezależnie od projektu nad którym się pracuje czy technologii której się używa. choć oczywiście w świecie foss jest to zdecydowanie bardziej widoczne.

w dużym skrócie – lecąc tylko nagłówkami:

  1. pracujesz w merytokracji. udowodnij co potrafisz.
  2. to, że jesteś szefem wcale nie oznacza, że jesteś lepszy
  3. to co motywuje ciebie nie będzie działało na ekipę
  4. naucz się kiedy odpuścić
  5. zminimalizuj spotkania
  6. wystrzegaj się mód
  7. naucz się kiedy wartości korporacyjne są ważniejsze od technologicznych

całość polecam przeczytać. a może podrzucić własnemu szefowi. albo samemu zacząć się stosować.

klawiatura ‘optimus’ niedługo w sprzedaży.

ponad rok temu świat się zachwycał koncepcją klawiatury optimus. potem się okazało, że był to tylko render i całość jest tylko i wyłącznie pomysłem, a nie produktem.

później – pojawiła się 3-klawiszowa klawiatura optimus, korzystająca z tego samego pomysłu – wyświetlaczy na klawiszach.

teraz – jesteśmy już blisko. 12 grudnia ma się rozpocząć przyjmowanie zamówień na 103 klawiszową klawiaturę. na razie jeszcze bez dodatkowych 10 klawiszy funkcyjnych z boku (będą tylko standardowe f1-f12), ale już podobno w pełni działającą.

ceny nie znamy, ale pogłoski mówią coś o 400$. sporo. ale może jednak warto?

chcesz pokazać, że jesteś dobrym programistą? a może tylko poćwiczyć nowy język?

sphere online judge to miejsce gdzie możesz pokazać innym ile jesteś wart lub po prostu sprawdzić sam siebie. prezentują ponad 1000 problemów do zakodowania. przyjmują odpowiedzi w praktycznie dowolnym języku. problemy są od prostych (wypisz wszystko co dostaniesz na wejście dopóki nie dostaniesz określonej wartości) bo mocno skomplikowane rzeczy jak rozwiązywanie puzzli, problemy trygonometryczne czy kryptograficzne.

polecam – choćby jako prysznic zimnej wody jeśli uważacie, że wszystko potraficie 🙂

zagadka o bazach

dzisiejsza zagadka to praktycznie crosspost z grupy newsowej pl.comp.bazy-danych, ale nie pamiętam dokładnie kto to wtedy pisał – jak się odezwie to oczywiście dam linka.

pytanie jest relatywnie proste.

mamy dwie tabele:

CREATE TABLE tab_a (
pole_a TEXT,
pole_b TEXT
);
 CREATE TABLE tab_b (
     pole_c TEXT
);

wstawiamy do nich testowe dane:

INSERT INTO tab_a (pole_a, pole_b) VALUES ('a', '1');
INSERT INTO tab_a (pole_a, pole_b) VALUES ('b', '2');
INSERT INTO tab_a (pole_a, pole_b) VALUES ('c', '3');
INSERT INTO tab_a (pole_a, pole_b) VALUES ('d', '4');
 
INSERT INTO tab_b (pole_c) VALUES ('e');
INSERT INTO tab_b (pole_c) VALUES ('f');

na razie nic trudnego. teraz – zaraz podam zapytanie o które chodzi, proszę – nie wykonuj tego u siebie. postaraj się domyśleć co to zapytanie zwróci:

SELECT
*
FROM
tab_a
WHERE
pole_a IN ( SELECT pole_a FROM tab_b );

i teraz – co to zapytanie zwróci:

  • nic, bo się wywali z błędem. jakim?
  • nic, zwróci zero rekordów, ale błędu nie będzie.
  • zwróci jakieś rekordy. jakie? ile?

prawda, że proste? na pewno?

korzystanie z różnych postgresów z konsoli

w swojej pracy często muszę korzystać ze zdalnych baz danych.

to oznacza, że mam pewien “problem".

muszę albo:

  1. zapamiętać wszystkie opcje do połączenia do każdej bazy
  2. porobić aliasy/jednolinijkowce do łączenia do baz
  3. przerzucić się z ulubionego psql'a do czegoś typu pgadmin
  4. napisać coś własnego

opcja 1 – odpada. z paru powodów. głównym jest lenistwo. dodatkowo rozwala mnie fakt iż mam na dysku postgresa 8.2 (z cvs'u) i to jego psql jest domyślny. a łączę się do baz 8.1, 8.0 czy 7.4. a psql z wersją postgresa powinien być zgodny. więc musiałbym jeszcze pamiętać który psql do której bazy. tragedia.

opcja 2 – aliasy – no, może i by się dało, ale ani to proste ani miłe, ani przesadnie skalowalne.

opcja 3 – odpada. graficzne toole do baz danych mają jedną wspólną cechę: wkurzają mnie.

pozostała więc opcja 4.

pomyślałem, pokombinowałem i napisałem skrypcik “sql“. a jak napisałem to i udostępnię – może się jeszcze komuś nada.

skrypcik jest w perlu. wymaga kilku niestandardowych bibliotek:

  • Readonly
  • IO::Prompt
  • IO::All

zakłada on, że w katalogu domowym w podkatalogu .sql-profiles będą pliki *.conf o takiej budowie:

user=cos
database=cosmix
host=db123.internal
port=5811
psql=/usr/bin/psql

opcje te służą do uruchomienia psql'a w odpowiedni sposób. no i odpowiedniego psql'a (jak nie podam psql=…, to sql uruchomi domyślnego psql'a).

jak to działa.

odpalam: sql

i dostaję menu z listą konfiguracji. wybieram jedną i sql wykonuje “exec" na odpowiedniego psql'a z odpowiednimi parametrami.

co więcej. załóżmy, że mam 2 konfigi: cos.conf i ble.conf. wystarczy, że napiszę: sql c i sql automatycznie załaduje cos.conf (technicznie – sprawdza czy jest tylko 1 takie plik konfiguracyjny którego nazwa zaczyna się od parametru jaki podano).

inne parametry są przekazywane do psql'a.

więc mogę np.:

SQL b -c "select version()"

co połączy mnie z bazą zapisaną w ble.conf i wykona polecenie (switch -c, oraz “select version()" zostaną przekazane do psql'a).

oczywiście do tego używam pliku .pgpass, ale to raczej oczywiste 🙂

tak więc – jeśli aby się połączyć z bazą musicie podac jakies parametry – może użyjcie sql'a (programu) – da się parametry skrócić nawet do jednego znaku 🙂

samotność w sieci

to już nie news, ale obiecałem sobie, że skomentuję przy okazji robiąc “plug" do fajnego opowiadania.

tak więc – na fali tego, że samotność w sieci ma być w kinach, kupiłem i przeczytałem książkę (wersja zwana “tryptyk", z dodatkowym rozdziałem i listami od czytelników).

po pierwsze – o ile rozumiem dodanie dodatkowego rozdziału, o tyle listy od czytelników są dla mnie zupełną zagadką. są to w większości typowe maile – po 2-3 zdania, ostre poglądy, zero umotywowania. ot – takie wykrzyczane hasła poparcia lub zbluzgania wiśniewskiego.

co do samej książki – wszyscy wiedzą, że jest smutna. ale to co przeczytałem była wręcz kuriozalne. czytając “sws" miałem wrażenie, że czytam tekst oddany na konkurs: “największa ilość wzruszających historii w przeliczeniu na czas trwania opowieści".

koszmar. co kilka stron kolejny powód do płaczu i zastanawiania się nad okrucieństwem świata. może i nawet sprawnie napisane, ale w pewnym momencie zaczęło to być zabawne. “czy na następnej stronie główny bohater opowie historyjkę jak to mu kiedyś ulubiona żaba spadła z pudełka pod rower? (takie luźne nawiązanie do zabójczej broni 🙂 a może teraz dowiemy się, że bohaterka prawie uratowała kiedyś kotka nad którym znęcali się jacyś zwyrodnialcy – i oczywiście zaserwuje dokładny opis tego co mu zrobili?

dużo bardziej mnie wzruszyły teksty gdzie nie było takiego epatowania nieszczęściem. chociażby “love story" segala (ericha, nie stevena) czy mój absolutny faworyt – “cyberjoly drim" antoniny liedtke (to drugie można przeczytać online) – oba są dalekie od bycia “przyjemnymi, szczęśliwymi", a jednocześnie dzięki temu, że nie dowalają na każdej stronie jakąś smutną historyjką – są zdecydowanie realniejsze i lepsze w odbiorze.

co jeszcze mogę powiedzieć – książkę czytało się z przyjemnością. nie umęczyła (poza tymi “momentami"). ewidentnie autor umie pisać, choć zdecydowanie nie jestem w “targecie".

jeśli miałbym ją komuś polecić to facetom którzy chcą okazać swoją kobiecą stronę (łezka nad książką i już ma się opinię wrażliwego, mimo, że łezka tyczyła wydanych pieniędzy a nie czytanej historii). no i oczywiście kobietom które są spragnione czytania o wielkiej, wspaniałej, czystej miłości. i do tego nie lubią harlequinów – bo tam się wszystko tak cukierkowo dobrze kończy.